Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

władać, kawalkator dosiadać koników, łucznik strzelać do celu. Naówczas Grzegórz mógł się przekonać, że z nich pono uczonych nie potrafi uczynić, bo przez posłuszeństwo gotowi byli męczyć się nad pargaminem i papierem, ale życie w nich wstępowało dopiero na podworcu...
Oba pojęcie mieli bystre i pamięć dobrą, a Grzegorz nie był pedantem do form przywiązanym, i uczył więcej żywem słowem, niż suchą literą.
Gdy się nad książką zdrzemali, naówczas z pamięci poczynał opowiadać rycerskie sprawy Aleksandra, albo historyą jednego z bajecznych bohaterów starożytności, i słuchano go pilnie...
Godziny zabaw na zamku dla wszystkich były zarówno pożądane, królewicze i wojewodzice czekali na nie, a niemniej i panowie nauczyciele... Naówczas w wielkiej sali dolnej zamku, rozpoczynały się igrzyska, w których pilny postrzegacz już mógł przyszłe wyrostków, wykłuwające się rozpoznać charaktery...
Gdy poraz pierwszy ze swymi wychowańcami zjawił się na królewskim zamku Grzegorz, chociaż bojaźliwym z natury nie był, uczuł, że mu przyjdzie chwilę ciężką przeżyć, wystawionemu na wejrzenia i pytania ciekawe.
Przy królewiczach, naznaczeni na zjeździe od szlachty, znajdowali się dwaj dozorcy i nauczyciele, szlachcic niemłody już Piotr Ryterski i Wincenty Kot z Dębna duchowny, kustosz gnieźnień-