stawując mu królewiczów razem z ich towarzyszami.
Parę razy zastała tak królowa ich samych z Grzegorzem, i w dłuższą wciągnęła go rozmowę. Jawnem było, że przybysz ten podobał się jej, i że umiała go ocenić. Badała go nieznacznie o synów, wzywała rady, i nawet stary Ryterski dostrzegł po niejakim czasie, iż bakałarz zyskał łaskę pani, czego mu powinszował.
Królowa miała ten instynkt ludzi wybranych, którym gdy samym sił brak do osiągnięcia wielkiego celu, umieją przybierać sobie pomocników, z wielką trafnością wydobytych z tłumu.
Grzegorz, który w początkach obawiał się zbliżenia do królowej, a z odgłosu powszechnego miał o niej wcale inne wyobrażenie, poznawszy ją lepiej, przekonał się jak mało ocenić ją umiano i spotwarzono niegodnie.
Wzbudzała w nim poszanowanie i współczucie.
Miłość jej dla nauk, których sama nie posiadała, a miała tylko jakby ich przeczucie, chętna pomoc uczonym, opiekowanie się młodzieżą ubogą, wszystko to zjednało jej cześć młodego bakałarza i chęć służenia...
A że uczucia takie zawsze się zdradzają i najczęściej są opłacane, królowa też wyróżniała Grzegorza, i zdawała się czekać tylko chwili, gdy go do służby swej zawezwie.
Były to ostatnie lata panowania zestarzałego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.