Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z wielką radością — odparł prędko Grzegorz. — Pomyślcie ino!! nie mamy w Krakowie dotąd jednego całego Cicerona, braknie nam wielu pisarzy łacińskich, bez których kalekami jesteśmy. Natomiast traktatów o filozofii, która jest bałamuctwem złożonem z formułek dziecinnych, aż nadto. Czas radzić, aby przyszłe pokolenia nie ogłupiały!
To co mówił Grzegorz zdawało się przechodzić granice wiedzy i pojęć Frączkowej, lecz choć może niejasnem dla niej było, tyle razy toż samo powtarzane słyszała z ust mistrza, iż jej to nie było obcem...
Dała głową znak potakujący, jakby mówiła.
— Powtarzasz mi starą piosenkę...
Ale twarz jej smutkiem się oblekła.
— Podróż za góry — westchnęła — pełna niebezpieczeństw i trudności.
— Dla tych co ją odbywają z trzosem nabitym, bo ich hultaje na drodze obdzierają a pod czas i zabijają, ale ja... mamony z sobą wieść nie będę i zaśpiewam zbójom to mnie puszczą...
Choć mistrz rozmowę starał się wesołą uczynić, Frączkowa się zasępiła. Wolałaby była, ażeby nie jechał.
Nazajutrz powołano go do królowej, która go bystrem wejrzeniem zmierzyła.
— Czyście wy się sami nastręczyli biskupowi do poselstwa? — spytała.