Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — rzekł Grzegorz — bom o potrzebie wyprawienia posła nie wiedział, ale przyznać się muszę miłości waszej, że gdybym był zawiadomiony, byłbym popełnił ten grzech, bom zdawna do Rzymu i Włoch wzdychał...
— Ale wy mi możecie być lada chwila bardzo potrzebni — odezwała się królowa głos zniżając i krokiem poważnym, ale żywym, jak zawsze parą razy przesunęła się po izbie zadumana. Zwróciła się potem do Grzegorza.
— Nie chciałabym, aby biskup zawczasu wiedział, że ja na was rachuję, więc i od tej podróży nie będę was odciągała. Jedźcie.
Tu stanęła bliżej i palec podnosząc dodała.
— Jedźcie, lecz nie bawcie tam. Poselstwo sprawcie prędko. Ojciec św. gdy zażądacie, da wam odprawę rychło. Ja tu na was rachuję. Jesteście mi przy Władysławie potrzebni, a kto wie — szepnęła tajemniczo — może i gdzieindziej. Gdzieindziej! — powtórzyła z naciskiem. — Nie będziecie żałowali służby waszej u mnie.
Grzegorz się skłonił, a królowa po chwili dokończyła patrząc nań, aby wiedzieć jakie to na nim uczyni wrażenie.
— Probostwo w Wieliczce pono opróżnione, postaram się, aby wam je dano. Będziecie je mieć, ale do czasu milczcie.
Grzegorz ucałował wzruszony rękę królowej, która żywo powtórzyła.