Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

Z oczów mistrza wyczytał pewnie Władysław, że nie darmo przychodził i że coś mu miał do zwierzenia... a że się domyślał poselstwa matki, zwrócił się doń szepcąc.
— Masz co do mnie?
— Chcę waszą miłość pożegnać — rzekł cicho Grzegorz.
Król posłyszawszy to, prędko oburącz uwolnił się naprzód od hełmu, który śmiejąc się, obok stojącemu Amorowi wcisnął na głowę, potem począł zbroję ściągać, do czego mu inni dopomogli i z Grzesiem poszedł w drugi koniec izby.
— Dokąd jedziesz? — zapytał.
— O podróży tej albo biskup Zbyszek, lub królowa lepiej zawiadomią, waszą miłość — rzekł Grzegorz. — Jadę, bo mnie posyłają.
Król się zmarszczył.
— A jam temu nie rad — rzekł — bo mi was brak będzie. Wy jesteście moim rozumem i gdy mi zabraknie własnego, zwracam się do was jak do dzbana, kiedy kubek próżny...
Obie ręce położył młody król na ramionach ulubionego mistrza i serdecznie spojrzał nań łagodnemi oczyma swemi.
— Jedziesz — rzekł — jedź gdy trzeba, ale wracaj do mnie prędko.
Tu zniżył głos.
— Nie chcę, aby mi tu was jaki inny za-