Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

stąpił, z którymby mi nie było tak dobrze jak z wami.
Tak był nawykły Władysław do posłuszeństwa rozkazom matki, że więcej dopytywać nie chciał. W tej chwili tylko myśl mu przyszła...
— Nie wiem dokąd cię ślą, może to być tajemnicą, ale jeżeli będziesz w jakim kraju, gdzie oręż i zbroje są piękne, kup ich dla mnie.
Grzegorz głową skinął na znak zgody.
— Jeżeli się na nich poznać potrafię — dodał.
— Ty!! — wtrącił król. — Ty! znasz się na wszystkiem!!
Wyszedł mistrz i tegoż wieczora już go nie było w Krakowie.
Są ludzie tacy, mało napozór znaczni, których gdy zabraknie, pozostawiają po sobie niezapełnioną próżnię. Grzegorz należał do nich. Nie występował on nigdy naprzód, ani myślał o narzucaniu się ludziom, a mimo to, trudno się bez niego obejść było. Każdy w nim czuł rozum, pojęcie bystre i szanował jego zdanie. Gdzie zachodziła wątpliwość, nawet w rzeczach obcych napozór jego powołaniu, odwoływano się do niego...
Zabrakło go na zamku krakowskim, a już o tem, jak brak było codziennego gościa w dworze Balcerów, mówić nie potrzebujemy. Frączkowa chodziła milcząca i zafrasowana, a stara