Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Król Władysław na szyję mu się rzucił radośnie, Grzegorz po kilku miesiącach niewidzenia ze zdumieniem postrzegł, że urósł znacznie...
— Przywiozłeś mi zbroję? mieczyk? tulich?
— Miłościwy panie — rzekł mistrz wesoło. — Wiadoma to rzecz, że się w podarku tym, których się miłuje, nie daje żelaza ani ostrza... Ledwiem jedną tarczę i szyszak zdobył, ale się ich nie powstydzę.
Niecierpliwy król natychmiast pachołków posłał po obiecany gościniec...
Hełm był przedziwnej roboty, ale tarcza krągła piękniejsza jeszcze.
Pierwszy wyrobem włoskim był, wielce kunsztownym, lecz niknął przy tarczy krągłej, przywiezionej ze wschodu, złotem dźwirowanej, nasadzanej kulami złocistemi, w około której jak wieniec tajemniczy okręcał się napis niezrozumiały...
Król jak dziecię się nią zabawiał...
Grzegorz mógł teraz już pójść tam, gdzie mu najpilniej było, do dworku Balcerów, niosąc pod suknią poświęcane różańce i sznury korali dla obu jejmości.
Tu jeszcze nie doszła była wieść o jego powrocie. Frączkowa od miesiąca w łóżku leżała chora.
Nie wiedziała sama co jej było, nie rozumiała choroby i matka Balcerowa, ale sił brakło i ochoty