Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

mi lub dla mnie odpisywać kazali. Na całe więc życie moje mam nad czem ślęczeć, a czegóż mi więcej potrzeba?
— I dosyć już tych podróży! — zawołała Frączkowa.
Mistrz westchnął.
— Dla mnie byłoby ich już dosyć — rzekł — alem sługą, a zatem niewolnikiem.
Wszyscy poczęli go zarzucać pytaniami, a było opowiadać o czem, począwszy od kraju, którego niebo i słońce, rośliny i zwierzęta wydawały się, jakby z czarodziejskiej baśni wyjęte mieszkańcom północy, aż do gmachów, o jakich tu nie miano pojęcia... ludzi i obyczaju osobliwego... Grzegorz mówił z żywością młodzieńczą o wszystkiem, słuchano go z poszanowaniem...
Tegoż dnia witał w kollegium mniejszem dawnych towarzyszów, przywożąc im apostolskie błogosławieństwo.
Tu badano go chciwiej jeszcze, ale właśnie na te pytania, których odpowiedź była najpożądańszą, Grzegorz miał usta zamknięte.
Natomiast z zapałem prawił o rękopismach, o pisarzach, komentatorach, o wszystkiem, co w Bolonii i Padwie oglądał i czego się tam nauczył.
Twarz jego promieniała, gdy się o tem rozwodził a starzy nauczyciele ze złożonemi wtórowali mu rękami...