chętnie posługiwała, gdzie trzeba było, niepytając coś spełnić i zachować tajemnicę.
Jednego jesiennego wieczora, gdy młody król już znużony przejazdzką, poszedł na spoczynek, a Grzegorz zabierał się do pracy, i lampkę swą włoską zapalał, pacholik z komorników królowej przyszedł go wezwać do niej.
Godzina była trochą spóźniona, sprawa więc pilną być musiała.
Gdy mistrz zjawił się na progu komnaty królowej, znalazł ją siedzącą u stołu, i spiesznie kartę jakąś chowającą za suknię.
Słynna ta niegdyś piękność, była dotąd jeszcze niewiastą pełną majestatycznego wdzięku, oczy jej cały dawny blask zachowały, ale dziś była to nie owa urocza Sonka, która wszystkich co się do niej zbliżali, czarowała, matka tylko i królowa...
Stroiła się zawsze i lubiła, aby jej okazywano cześć, a wrażenie jakie czyniła na ludziach, szmer podziwienia i zachwytu nie był jej obojętnym, ale teraz ta władza, jaką mogła mieć nad niemi służyła za narządzie tylko do wyższych celów.
Gorączka jakaś trawiła ją, i nie dawała spoczynku...
Lękała się widocznie, ażeby biskup i syn nie usunęli jej od udziału i wpływu w rządach, nie chciała z rąk puścić tego, co raz pochwyciła...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.