Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Zadumał się trochę, wlepiając oczy w stół, przy którym siedział.
— Nie obojętna to rzecz, — dodał — jak się przysposobicie do podróży, dla ludzi, co na siebie oczów ściągać nie chcą, i suknia wiele znaczy...
— Duchowna przecie a skromna — odparł Grzegorz — nie zadziwi nikogo. Jest nas wszędzie klechów i wloków dosyć... Gdy podszarzaną włożę...
Biedrzyk głową pochylał.
— Jeżeli chcecie suknie wasze zatrzymać — rzekł — weźcie takie, aby nie oznaczały stanu, a wprawiały w wątpliwość. Najstarsze, najmniej pokaźne, najlepsze będą.
Musimy się przesuwać niepostrzeżeni.
Napomknąwszy jeszcze o potrzebnych do podróży przyborach, o skrzętnem przechowaniu listów, aby na wszelki wypadek, łatwo znalezionemi być nie mogły, Biedrzyk pokłonił się i zniknął.
Krótka z nim rozmowa, i to co słyszał od królowej, wprawiły Grzegorza w niemałą troskę, widział teraz, że poselstwo jego było niebezpiecznem i trudnem, a sama tajemnica, którą się otaczało, była mu wstrętliwą.
Cieszył się tem tylko, że niewtajemniczony, sumieniem swem nie odpowiadał za czynności, których był posłusznem narzędziem.