Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

więc Grzegorzowi najbezpieczniejszem trochę się od niego usunąć i w tłumie, który napełniał miasteczko, szukać mniej podejrzanego schronienia.
Nikt nie zważał na niego. Biedrzyk nie powracał, mógł więc konia swego wyprowadziwszy i ciągnąc go za sobą, ujść ku rynkowi i stanąć na boku, jako nienależący do żadnego dworu podróżny...
Uczynił też to natychmiast tak szczęśliwie, że niczyich na siebie oczu nie ściągnął.
W rynku nie podpadało już wątpliwości, że coś niespodzianego i niepokojącego zajść musiało. Część pocztu cesarskiego siadała na koń i w pogoń się puszczała...
Ludzie stojący pod domami opowiadali sobie, że wprzód nim cesarzowę uwięziono, obaj hrabiowie Cilly, przeczuwający niebezpieczeństwo, jakie im groziło, w czasie podróży zamienili zbroje i ubiory ze swemi dworzanami, a sami wdziawszy ladajakie szaty umknęli...
Za niemi właśnie pogoń wysłaną była.
Słuchał jeszcze tego opowiadania, gdy mężczyzna w sukience księżej, niemłody już, o kijku idący, zobaczywszy jego sutannę i poznawszy w nim duchownego, zbliżył się doń i pozdrowił po łacinie...
Na pierwszy rzut oka poznał w nim katolika Grzegorz, który już w drodze nauczył się rozró-