Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

znosił swe męczeństwo cierpliwie, spodziewając się, że Bóg nareszcie nad nieszczęśliwemi ulituje się Czechami.
Przyjęcie było tak skromne, jak gospodarz i jego chata. Grzegorz odetchnął, sądząc, że tu będzie mógł bezpiecznie pozostać. Uchodzić nocą, ani nawet nazajutrz rano nie zdawało się dobrem, bo miano baczność na tych, co cesarzowej towarzyszyli, a ktoś z orszaku Zygmunta poznać go mógł i wskazać.
Pomimo spóźnionej pory, rozmowa przy kaganku i piwie ciągnęła się jeszcze, gdy zastukano do drzwi i dworzanin cesarski, którego łatwo było można poznać po stroju wszedł do izby,
— Pan nasz Zygmunt dogorywa — zawołał — nocy tej pewnie nie przeżyje. Co jest duchownych zbiera się około konającego dla czytania modlitw i oddania mu ostatniej posługi... Idźcie i wy... Wdziejcie szaty obrzędowe. Cesarz chce aby jak najwięcej osób przytomnych było ostatnim jego godzinom.
Tu przybyły zwrócił się do siedzącego Grzegorza z Sanoka.
— Z sukni widzę, że i wy jesteście duchownym.
— Tak, alem obcy tu, podróżny... — Katolik wśród katolików nigdzie obcym nie jest, macie obowiązek i wy oddać ostatnią