stwo ustawione blizko, cicho odmawiało modlitwy, spoglądając na konającego Zygmunta, niewzruszonego, dumnego, spokojnie walczącego ze śmiercią...
Cisza panowała ugniatająca w sali, której powietrzem ciężko było oddychać... Woń woskowych pochodni, lekarstw, któremi Zygmunta pojono, kadzideł i tylu zebranych ludzi wyziewy, czyniło je nieznośnem...
Z rozkazu cesarza wpuszczano na salę zkolei cisnących się ciekawych ludzi; chciał być widzianym.
— Niech wiedzą jak cesarz umiera! — szepnął Szlikowi.
Obumierający wzrok jego niekiedy padał na klęczącą córkę, na blizko stojącego zięcia, któremu państwo po sobie przekazywał, na wiernego Szlika, a potem zamykały się powieki, aby oczy wewnątrz duszy patrzały...
Lekarz stojący obok dostrzegł naostatku, że walka ostatnia się rozpoczynała... Oddech stawał się coraz pospieszniejszym i trudniejszym, pierś podnosiła się gwałtowniej, ręce konwulsyjnie drgały, otwarły się usta. Zdawało się, że śmierć zwycięży i wyrwie okrzyk boleści. Wtem Zygmunt zacisnął usta, głowa wyprostowana dotąd poczęła się chylić na piersi i z czoła spadła korona potoczyła się na nogi.
Cesarz nie żył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.