Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

szy swojego mistrza poskoczył ku niemu. Oczy mu pałały.
Chociaż wierny swój lud krakowski miał przed sobą, młody pan samem prawdopodobieństwem jakiejś walki, był rozdrażniony... Gotów był się rwać, i iść bić się, nie patrząc z kim... Gorąco począł badać Grzegorza, co to było, jaka niesprawiedliwość mogła lud przyprowadzić do takiej rozpaczy...
Dla uspokojenia Władysława, mistrz nie znalazł lepszego środka, jak całą rzecz obrócić w żart.
— Miłościwy panie — odezwał się — gawiedzi chodzi o grosze... Sprawa pójdzie przed sędziów i zostanie rozstrzygniętą. Przeciwko takiemu tłumowi, czyżby rycerską było rzeczą występować... Połowa tych ludzi nie wiedziała, po co się tu cisnęła...
— A! krzyki te — zawołał Władysław — poruszyły mnie tak... Było w nich coś wyzywającego do boju...
Kiedyż się ja doczekam tego, abym na koń mógł siąść i pójść w pole!!
— Aż nadto prędko! — odparł Grzegorz z Sanoka smutnie...
Tak spełzło na niczem to poruszenie, które tylko dowiodło królowej, biskupowi i Grzegorzowi, że młodego pana długo na Wawelu bezczynnym utrzymać nie potrafią. Karmiono go tak