Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz z naszej strony pierwszy krok jest niemożliwy — wtrącił mistrz.
Zachwiały się dalsze w tym przedmiocie rozprawy. Spytany Lauen nie chciał się przyznać, że był wysłanym od Albrechta.
— Ale to bije w oczy — rzekł mu Grzegorz. — Jakkolwiek ja w rzeczy rządowe nie wdaję się i nie rozumiem na nich... odgaduję żeście tu, do mnie, nie dla odświeżenia wspomnień Heidelbergskich przybyli.
Lauen śmiać się zaczął sucho.
— Sądź sobie jak chcesz! — zawołał — przyznać musisz, że niema w tem nic zdrożnego iść z gałęzią oliwną i być zwiastunem możliwego pokoju...
— Lecz jestże on możliwy?...
Naciśnięty raz jeszcze Lauen się rozpiął nareszcie.
— Cóżbyście powiedzieli na to, gdyby zamiast jednej korony dzisiaj, dwie się wam zapewniło w przyszłości. Jest to myśl moja. Król Albrecht syna nie ma, tylko dwie córki, spodziewa się wprawdzie jeszcze... ale najpodobniej córka to będzie znowu. Dla dwu starszych Władysław i Kaźmirz byliby mężami pożądanemi... a po nich Czechy i Węgry wzięliby bez krwi przelewu.
Grzegorz słuchał z uwagą. Myśl ta uderzyła go silnie, znajdował ją szczęśliwą, wielką.