Zastał go w rannem ubraniu, z twarzą wesołą.
— Wiesz — zawołał — Elża ma syna!! a ja doskonały sposób wycofania się. Dziecku jej nie mogę odbierać korony...
— Tak, miłościwy panie — rzekł mistrz — ale w układach, które przywiózł biskup z Segedynu, stoi ten wypadek przewidziany, a wyście przyjęli warunki!
— Nie chcę ich! — przerwał król — nie chcę!! Nie mogę!
Zaledwie zamienili słów tych kilka, gdy królowa Sonka w sukni zaledwie narzuconej i chuście na głowie, ukazała się we drzwiach.
Oczyma zmierzyła ich obu. Grzegorz cofnąć się chciał, król skinął aby został.
— Elża ma syna! — poczęła królowa głosem drżącym[1] — Któż wie? Może go jej podłożono umyślnie... Ale to nic nie znaczy... nic...
— Owszem, dla mnie to znaczy bardzo wiele — śmiało odezwał się król, patrząc na mistrza jakby go na pomoc wzywał. — Ja nie chcę dziecku odbierać korony, nie chcę.
Oczy królowej zapaliły się gniewem.
— Monarchowie i prości ludzie, a nadewszystko ci, co rycerzami się chcą nazywać — rzekła ostro — powinni dotrzymywać słowa!!
My i ty, przyjęliśmy warunki przywiezione przez posłów... Ten dzieciak wezmie so-
- ↑ Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Któż) winien być małą literą.