Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez cały dzień ten nie ustawała niepewność. Król się opierał, ani matka ani biskup niechęci jego do tego małżeństwa przełamać nie mogli. Unikał nawet mówienia o tem.
Oleśnicki powołał do siebie Grzegorza z Sanoka, o którym wiedział, iż blizkim był młodego króla.
— Wpłyńcie na niego — rzekł. — Nie godzi się dla jakichś względów podrzędnych spuszczać z oczów sprawy najwyższej wagi. Turcy opanowali już Adryanopol, cisną się zalać i ujarzmić Europę, grożą cesarzowi w Konstantynopolu, grożą nam i całemu chrześciaństwu, murem powinniśmy stanąć przeciw nim...
— Król gorąco tego pragnie — rzekł Grzegorz — ale małżeństwem się brzydzi, a ja do niego namawiać go nie mogę.
Oleśnicki się zmarszczył.
— To są płoche względy — rzekł — krzywda się nikomu nie stanie... Warunki przyjęte zostały.
— Ja na króla wpłynąć nie potrafię — przerwał Grzegorz — to rzecz królowej matki i wasza, miłościwy pasterzu. Słowo moje nie zaważy...
Z tem odszedł mistrz. Wieczorem król trwał jeszcze nieporuszony w swem postanowieniu...
Królowa widząc, że inaczej go nie pokona, rzuciła się w inną stronę.
Zwołano rówieśników i towarzyszów króla,