Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

Głos mu drżał i piękna twarz młodzieńca wyrażała taki jakiś zapał rzewny a smutny, brzmiało to taką ofiarą wielką a szlachetną, że nawet królowej Sonce, stojącej zdala na podwyższeniu, łzy się w oczach zakręciły...
Była to chwila uroczysta, w której niepojętym sposobem serca się wszystkim poruszyły jakiemś przeczuciem bolesnem... W głosie króla brzmiało jakby jasnowidzenie męczeństwa i poświęcenia...
W takiem uroczystem ducha podniesieniu, po cichu opuścili wszyscy salę i po chwili dopiero Węgrów zapał, radość i wdzięczność wybuchnęły.
Biskup Szegedynu nazajutrz powtórnie po wszystkich kościołach nabożeństwa dziękczynne odprawiać polecił.
Stało się, lecz Polacy, wyjąwszy młodzieży, rwącej się do boju i chciwej przygód, teraz dopiero gdy młodego króla postradać mieli nie wiedzieć na jak długo, poczęli przewidywać, że ciężkiem będzie dla nich osierocenie.
Własne sprawy domowe wymagały oka gospodarza, a młody król w chwili, gdy się miał z niemi oswoić i uczyć panowania, opuszczał kraj, oddając się innemu narodowi.
Zostawała królowa, biskup i po staremu panowie małopolscy do rządzenia, żadnej nadziei, aby się co zmienić mogło. Nie zbywało na tych,