Wtem na samym środku rzeki, wóz, na którym jechały dziewczęta królowej, załamał się.
Krzyk, trwoga, popłoch niesłychany. Kottanerin nie o sługi, nie o księżniczkę szlązką, ani o siebie nawet nie chodziło, ale o tę, z trudem takim zdobytą, oczekiwaną tak niecierpliwie przez królowę koronę, od której w przekonaniu jej, losy potomka zawisły!
Prawdziwym cudem, nie utonął jednak nikt, dziewczęta się na sanie przesiadły, korona ocalała[1].
Oto i zamek w Komornie, a w oknach światło u królowej, która się modli, rozpacza i płacze...
Elża przez cały ten dzień z największym niepokojem wyglądała powrotu sługi, a gdy ją oznajmiono, przywitała okrzykiem radości. Kottanerin chwiejąc się osłabła, niosła swej pani poduszkę!
Wzruszenie biednej wdowy było tak wielkie, iż zaledwie uścisnąwszy swą wierną Helenę, zachwiała się i osłabła musiała pójść do łóżka...
Przestrach i radość przyspieszyły spodziewane narodziny. Tejże nocy nadedniem wydała na świat pogrobowca.
Milczenie panowało w komnacie, i nie śmiała
- ↑ Opowiadanie własne Kottanerin służy za podstawę.
P. A.