Chmura jeszcze widoczniejsza niż zwykle okrywała czoło młodego pana.
— Cóż ty na to wszystko? — odezwał się od progu. — Nieprawdaż, mistrzu Grzegorzu, że uczynilibyśmy oba lepiej zawracając nazad do Krakowa!! Zważ, proszę, na Litwie się burzy wszystko, tam potrzeba kogoś... a mnie ślą na zdobycie królestwa nowego, w którem się nie utrzymam?... Wierzę w rozum i radę zawsze zdrową biskupa Zbyszka, ale w tem go nie poznaję. Kaźmierz sam na Litwie, nawet z pomocą dodanych mu, trudnoby sobie poradził... Młody jest i dobry. Nasby tam dwu nie było za wiele... Mam ochotę rzucić tę całą wyprawę, a! i powrócić do Polski.
Oczy mu błysnęły.
— Do Polski! do Krakowa! Po co mam wydzierać królestwo cudze, gdy we własnem tyleby było do czynienia! — dodał król, ręce ściśnięte zwieszając.
— Miłościwy panie — rzekł odwracając się ku niemu Grzegorz. — Wszystko to prawda, ale przychodzi za późno. Litwie, dla Boga, żadne nie zagraża niebezpieczeństwo...
Zmarszczył się król słuchając.
— Nie o Litwę idzie — dodał mistrz — ale wam srodze żal Krakowa!
— A! tak! i z tem się nie taję przed tobą — rzekł Władysław porywczo — a sądzę, że i dru-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.