Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

jak innych, uderzyła ta okoliczność, iż wszyscy byli pomieszani wielce i jakby gniewni.
Pomiędzy przybyłemi a temi, których na zamku zastali, wszczęły się szepty jakieś, i najmniej wprawne oko dostrzedz mogło, że jakaś zła wieść wszystkich strwożyła.
Grzegorz z Sanoka domyślał się najgorszego, to jest zajęcia Budy przez hr. Cilly, gdy, nieco już z językiem Madziarów oswojony, bo miał wielką łatwość wyuczenia się każdej mowy, usłyszał coś o koronacyi... Jeden z panów węgierskich, z którym się poprzyjaźnił w podróży, zaledwie się na zamku rozłożyli, wpadł do niego blady, z zaciśniętemi pięściami.
— Widzę, że się coś stało znowu dla nas niepomyślnego — odezwał się Grzegorz do niego — mówcie otwarcie, abym w potrzebie króla do tego przygotował.
Węgier ręce podniósł do góry i począł z żywością krwi swej właściwą, krzyczeć na głos cały.
— Stało się, stało się to, czego nikt na świecie spodziewać się ani przewidywać nie mógł... Słuchajcie!! Ten, co opowiada, wie to od naocznego świadka! Królowa Elża wykradła koronę węgierską i dwanaście niedziel zaledwie mające dziecko w Białogrodzie ukoronowała Łotr ten kardynał Dyonizy Szeii, dopełnił obrzędu! Za dziecko przysięgał hr. Cilly!! Ale co warta