Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Na te słowa wszedł Jan z Tęczyna, który w Kieszmarku głosował za powrotem do Polski, mocno zarumieniony i wzruszony a gniewny.
— Nie! powracać już nie czas. Można było odepchnąć ofiarowaną koronę, ale dziś zagrabioną musimy dla czci waszej odzyskać. Jestem przekonany z tego com słyszał i widział — dodał Tęczyński — że to co w przekonaniu królowej tobie panie przeszkodzić miało, pomoże właśnie i przyjaciół ci zjedna.
— Wojewodo — odparł Władysław — wiecie dobrze, iż ja korony tej nie pragnę...
— I możecie się jej zrzec — dodał Jan z Tęczyna — ale dziś ją odzyskać należy...
Drzwi stały otworem, towarzyszący królowi Marczelli wszedł z twarzą zaognioną, bijąc się ręką po piersi.
— Na naszą cześć nastała królowa — zawołał — tak jak wprzódy na wolność naszą nastawała!! Ale Magyarowie nie dadzą się ani z niepodległości i prawa rozporządzania swym losem, ani ze czci ogołocić. Tego, któregośmy obrali, ukoronujemy! Koronę odzyskamy, choćby Wyszehrad przyszło w perzynę i kupę gruzów obrócić!
Tuż za Marczellim szli już inni panowie węgierscy, tłumnie, gwarno, zapominając niemal o czci królowi należnej, tak byli rozpaleni gniewem i zagrzani zemstą.
Wszyscy powtarzali za nim: