brechtową, nie da nam nic uczynić złego! Wszelako na wojnę się gotować potrzeba.
Z tem uczuciem i król i wszyscy wjechali na zamek do Budy... Cel zdawał się osiągnięty, bo tu już natychmiast wołać poczęto o koronacyę, aby dopełnieniem jej okazać, że pierwsza na pogrobowcu spełniona, żadnej wagi nie miała.
Władysław w ciągu podróży, odbytej z Krakowa do Budy, jak się Grzegorz mógł przekonać z niewielu słów, które miał czas usłyszeć od niego, cudownym niemal sposobem dojrzał i spoważniał.
Wszystkie te przeciwności i wróżby, jakie spotkał na drodze, walka, na którą był wystawiony, nietajone mu przez biskupa trudności i zawady jakie miał do przełamania, podziałały na niego potężnie.
Z chłopięcia i młodzieńca stał się mężem. Dzieją się takie cuda, i wypadki są czasem czarodziejską różczką, która otwiera źródło myśli...
Na smagłej a teraz trudem wewnętrznym duszy sposępniałej twarzy króla, widać było, iż pracował nad sobą, stał na straży każdego słowa swego i postępku...
Tysiące też oczów wpatrywało się w te jego rysy tajemniczo przysłonione, aby w nich wyczytać, co na przyszłość obiecywały...
Nawzajem król, mało się wywnętrzając, pragnął odgadnąć na kogo tu mógł rachować.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.