Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

jednego z tych ludzi, z któremi sercem otwartem mógł się rozmówić.
Długie milczenie serce mu ugniatało, młoda pierś z trudnością znosi zamknięcie...
Byli sami. Grzegorz z Sanoka znajdował się opodal nieco, umyślnie usunąwszy się, aby poufnemu zbliżeniu się ich nie przeszkadzał.
Huniady przystąpił z twarzą wesołą i jasną, spodziewając się może, iż w młodym panu znajdzie niedojrzałe pacholę, które lada czem zabawiać potrzeba.
— Miłościwy panie — rzekł — spodziewam się ja i wszyscy, co cię tu witamy sercem wielkiem, że i kraj nasz i ludzie podobać ci się będą? Jest-że na świecie piękniejszy? A jeszczeście wszystkich jego cudów nie oglądali!
— Kraj piękny — odpowiedział Władysław smutnie i poważnie — lecz wierzajcie mi panie, że najpiękniejszy zawsze człowiekowi ten, w którym się on urodził... Gdybyście wy nasze lasy, drzewa i rzeki widzieli!
— Węgry przecie musicie sobie jako ojczyznę przyswoić i ukochać — rzekł Huniady.
— Tak... ale na to czasu potrzeba — odezwał się król powolnie — a przyznacie mi, iż dotąd więcej wygląda kraj ten jako zdobycz, o którą wojować potrzeba, niż jako podarek.
Jechałem tu w innej nadziei, z myślami innemi, przyznam się wam szczerze. Sądziłem, że