Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapytania mistrza zbywał w początku, tak samo jak inni, tłumacząc przygodę szaleństwem i usiłując ją lekceważyć... Lecz Grzegorza z Sanoka niełatwo oszukać było.
— Kłamcie sobie przed królem co chcecie — rzekł — ja wam nawet w tem dopomagać jestem gotów, ale dla siebie chcę prawdę wiedzieć.
— Kiedy pono nikt jej tu się już nie dowie — szepnął po naleganiu Paloczy. — Człowiek albo istotnie przez sługi Elży przekupionym był, bo ta co koronę dla dziecka wykradła, mogła dla niego i na zabójstwo się ważyć... albo kłamał dla zyskania nagrody...
— Przecie w końcu pod grozą kary przyzna się — rzekł Grzegorz.
Paloczy ręką zamachnął i szepnął cicho:
— Ja tam nie byłem... Brali go na męki! brali! kleszczami go rwali, piekli...
Dokończył ruchem tylko znaczącym.
— Żyw? — zapytał Grzegorz.
— Rozszarpać go kazano — dodał Paloczy jeszcze ostrożniej, i oczy podnosząc dodał:
— Któż ich wie? może ci, co się obawiali aby ich nie wydał, śmierć mu przyspieszyli!!
— Zewsząd więc jeszcze otacza nas niebezpieczeństwo! — łamiąc ręce rozpaczliwie wykrzyknął Grzegorz... — O! ten biedny młodzian nasz, po co jemu i nam było leźć w to gniazdo osie!!