Teraz mógł Paloczy powiedzieć w istocie przyjacielowi, że wszystko skończone zostało...
Władysław przed ołtarzem wziął ślub nierozerwany z państwem, o które wojować musiał... Był panem dwóch królestw, a biskup Zbyszek po skończonym obrzędzie z rozrzewnieniem go witając, rzekł mu słowa, które w duszy młodej wypiętnowały się jak wyrok i przepowiednia...
— Spełniły się wróżby... Bóg ci dał potęgę! Dwakroć namaszczono skroń twoją! Apostolski krzyż niesiono przed tobą, stałeś się rycerzem Chrystusowym, obrońcą świata chrześciańskiego na granicy, którą szczerbi miecz pogański...
Walcz za wiarę w imię Ojca i Syna i Ducha świętego...
— Amen! — szepnął król po cichu.
Od dnia, w którym przebył granicę, aż do tej chwili wielkiej, rozstrzygającej o posłannictwie jego, Władysław rosnął w oczach wszystkich i dojrzewał cudownie.
Dawało się to najmocniej czuć w porównaniu z rówieśnikami, z któremi wyjechał z Polski, stojąc na jednym stopniu, czując się im bratem... Dziś i on i oni sami codzień się przekonywali, że przerosnął ich głową i sercem. Zdawał się duchem pracować nieustannie, aby odpowiedzieć temu wielkiemu przeznaczeniu wodza chrześciańskiego, które na niego włożyły losy...
Dokoła nieustannie słyszał to powoływanie,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.