kach z niewiernemi i o możności odzyskania na nich zdobyczy, wygnania z Europy...
Zdawało się, że rozpocząć tylko było potrzeba wojnę, iść i zwyciężyć. Kardynał Cesarini ofiarował się też z krzyżem w ręku razem ciągnąć i stawać na placu boju... Obiecywano posiłki zewsząd, przyrzekano pieniądze, ale owi pielgrzymi zbrojni z Niemiec, z Włoch i innych krajów, o których mówiono wiele, przybywali bardzo skąpo, a byli to po większej części odarci i licho zbrojni łotrzykowie, którzy gdzieindziej miejsca i chleba znaleźć dla siebie nie mogli.
Lata, które tu przebył nasz Grzegorz z Sanoka, wysyłany czasem do Polski, powoływany przez króla nazad, nieopuszczający go prawie, choć tak jak bezczynny, zbogaciły jego doświadczenie, nauczyły go ludzi poznawać, lecz nie podniosły ani na stopień wyższy, ani położenie zmieniły...
Nauczył się języka węgierskiego tak, jak wprzódy niemiecki sobie zupełnie przyswoił; przyjaciół zjednał wielu, nikogo z tych, których miał, nie stracił, i pozostał widzem ciekawym tego, co się dokoła zawiązywało, plątało i gotowało na przyszłość.
Kardynał Cesarini wysoko cenił uczoność jego, łacinę, podziwiał do języków zdolności, bo Grzegorz z podróży włoskiej i italskiej mowy przywiózł znajomość, lecz nie znajdując w nim tak
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.