lepszym sprzymierzeńcem. Bitwy nie wydaje, bo wie, że legniem i bez niej...
Król słuchał jakby zawstydzony. Cesarini się odwrócił milczący...
— Rycerstwo to — dodał Grzegorz — tyle okazało męztwa, że mu uwierzyć można, gdy mówi, non plus ultra. Ono zginąć gotowe, lecz króla ocalić mamy obowiązek...
Syknął kardynał.
— Wszyscyśmy na równe wystawieni niebezpieczeństwo — rzekł — czemuż go nie czujemy?
— Waszej przewielebności święty zapał — odparł mistrz — nie daje ziemskich rzeczy dojrzeć.
— Jutrzejszy dzień rozstrzygnie — wtrącił król gorąco. — Zwycięztwo pewne... Ono podźwignie wojsko i sił mu doda...
Cesarini ręce podniósł ku niebu.
— Ten, którego narodziny w żłobku betleemskim pojutrze radośnie obchodzić mamy, Pan nasz i Wódz nasz zaopiekuje się nami...
Natychmiast król, jakby niemiłą już rozmowę chciał przerwać, zapytał Grzegorza z Sanoka o Zbigniewa Rosperskiego, który tego dnia strzałą pod pachwinę ugodzony, na wozie do obozu jechać musiał, bo dużo krwi utracił.
Grzegorz odpowiedział, że ranę zawiązano i krew zatamowano, ale Rosperski spoczynku potrzebował.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.