Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

dlę się do was, jeźli słuszny a godny.... nie odpychajcie go...
Złożył ręce, w których trzymał książkę modlitw i stał tak przed królem, patrząc mu w oczy.
Władysław zdawał się nieco wzruszonym, lecz wprędce wróciło mu usposobienie, z którem przyszedł; tęsknota za sławą, za wojną, za tą aureolą rycerza chrześciańskiego, której pożądał.
— A — zawołał — ty dobrze wiesz, czem mnie złamać możesz! Przypominasz mi Polskę i pierwszy względem niej obowiązek. Widziałeś sam, byłeś świadkiem, że go spełnić żądałem, że chciałem jechać, żem postanowił...
— A kardynał to jednem słowem w niwecz obrócił! — wtrącił Grzegorz.
— Nie kardynał! wszyscy, wszyscy mnie błagali, abym pozostał — odparł Władysław. — Ta wyprawa ma być stanowczą i ostatnią!
— Losy wojny niepewne — odezwał się mistrz smutnie. — Największe nadzieje zawodzą. Jeżeli pokój możliwy, królu...
Tu Grzegorz przykląkł na jedno kolano.
— Zaklinam cię.
Władysław uchwycił go za ramiona.
— Grzegorzu mój, ojcze kochany — rzekł. — Ty wiesz, ja nie zależę od siebie. Papież, ojciec nasz, Paleolog, królowie, książęta... żądają tego