wet kardynał jawnie oporu stawić nie myśli, zachwiał się...
Węgierscy panowie przybywszy tłumnie, wymownie i gorąco wyrazili zgodne zdanie swe, aby pokoju nie odrzucać. Kraj był wycieńczony, ogłodzony, znękany wojną, a sławy miał do syta...
Na to poselstwo, przemawiające natarczywie, nie mógł król inaczej odpowiedzieć, jak milczeniem przyzwalającem...
Kanclerz państwa i inni dopraszali się, aby Władysław niezwłócząc udał się do Szegedynu, gdzie posłowie tureccy przybyć mieli.
Naglono tak o pośpiech, domagano się tak gorączkowo, iż opierać się nie było podobna. Kardynał, który dotąd zawsze głos zabierał i gotów był walczyć z przeciwnikami, zapewne rozrachowawszy ich liczbę, milczał. Oblicze jego pochmurne, niemal szyderskim jakimś uśmieszkiem skrzywione, stało jak groźba niema ponad roznamiętnionymi.
Dawszy szeroko się wytłumaczyć Węgrom, do których panowie polscy się nie mięszali, stojąc na uboczu, król wtrącił tylko:
— Pomnijcie, że Turek z chytrości i przeniewierstwa słynie. Być może, iż nas uwodzi pokojowemi nadziejami dlatego, aby nasze przygotowania wojenne wstrzymał. Gdybyśmy nawet do Szegedynu jechać mieli, to nie inaczej jak
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.