blicznie przeciw układom nic nie działał... był świadkiem bezczynnym przygotowań do nich.
Wszystkich, a najbardziej Grzegorza z Sanoka, to zachowanie się kardynała w zdumienie wprawiało...
Mistrz Grzegorz nie krył się z tem wcale, że pokoju dla króla pragnął i popierał go wszelkiemi siłami. Lasocki równie był zamknięty i milczący jak ten, który nim władał.
Młody król walczył z sobą. Mistrz, mający jego zaufanie, bo przed nikim się z taką otwartością nie wywnętrzał jak przed nim, najlepiej wiedział co się w tej młodej, zburzonej duszy działo.
Wieczorem czasem znajdował go na modlitwie cichej, ze łzami na oczach...
Jednego dnia poddawał się konieczności, drugiego wracał do żalów swych i pragnień...
— W pół drogi do celu... zaparto mi ją!! Los złamali... przyszłość tak świetna zgubiona na wieki...
— Królu mój! — wołał Grzegorz — nie masz lat dwudziestu... przeciwko Tatarom i Turkom we własnym kraju będziesz mógł walczyć i wsławić się... Ten pokój, to palec Boży! Kardynał jest zaślepiony... nie obwiniam go, bo wiem, że sam gotów jest z życia uczynić ofiarę; ale rachuby jego mylne, zaufanie w pomoce płoche, nieprzyjaciela za lekko ceni...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.