Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

sku odprawił kardynał mszę świętą. Powietrze było uspokojone, słońce wschodziło jasne...
W obozie jakby się do potyczki nie przygotowywano, ruch się zwykły rozpoczął... Dowódzcy jednak objeżdżali tabor i oddziały. Kazano przywdziewać zbroje i konie gotować, gdy na skraju obozu, od gór, krzyki słyszeć się dały.
Czeladź nadbiegła wołając.
— Turcy idą... już, już następują!
Król natychmiast wyskoczył z namiotu, o nodze nabrzmiałej zapomniawszy, i dosiadł konia.
Huniady już na przedzie w lewo swoich szykował.
Ze wszech stron wołano.
— Na koń! na koń!
Wtem przypadł Wątróbka, pytając króla, czy taborem wozów każe wojsko otoczyć.
— Tabor nas uwięzi i zamknie! — począł król już jadąc naprzód — niech wozy z tyłu zostaną. Ludzie za wozami się niekryjąc, lepiej walczyć będą. Naprzód! naprzód!
Zachwiał się mówiąc to Władysław, taki ból uczuł w nodze, i Gratus z Tarnowa za rękę go podchwycił, aby nie padł. Ale natychmiast dźwignął się, chwilowe przemógłszy cierpienie, i chciał jechać, gdy go drudzy powstrzymali. Huniady podpadł na koniu i zobaczywszy Władysława mocującego się z bólem, począł wołać, że sam uszykuje wojsko, a król z oddziałem swych nie-