Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

czał okrwawiony i w dłoniach przyniesioną poił go wodą.
Noc nadeszła... a z nią cisza i ciemności, po wrzawie bitwy, po szalonej ucieczce, którą Petrek, trzymając osłabłego na koniu, kierował, zdająca się spoczynkiem grobu. Grzegorz usnął sądząc, że z boleści dusznej na zawsze zamknie powieki...
Obudził go chłód poranka i Petrek stojący nad nim z końmi, a naglący do dalszej ku Dunajowi ucieczki. Posłuszny mu mistrz wstał i poddał się jego wodzy... Stracił rachubę czasu, osłabł i życia już nie pragnął...

...........................

— Nad Dunajem jesteśmy! Bóg nas ocalił! — zawołał Petrek, który do leżącego na ziemi Grzegorza przybiegł przynosząc mu kawał chleba, gdzieś wyżebrany czy wydarty...
Po długim głodzie, chleb ten suchy wydał się najrozkoszniejszem jadłem... Grzegorz odzyskał powoli zmysły... Leżeli wśród mokrych zarośli, nieopodal słychać było szum rzeki...
Wtem od brzegu jej jęk się dał słyszeć... Petrek przestraszony porwał się i nastawił ucha...
Mistrz także usiłował się podnieść.
— To głos ludzki! — zawołał — w pomoc iść trzeba...
Przerażony pachołek napróżno starał się go wstrzymać, aby na niebezpieczeństwo się nie na-