Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 018.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i groza je ściągnęły. Patrzali na pana — to na siebie. Wahali się. — On nie zważał na nic, w silne ręce ująwszy dziewczę sadzał je już na konia i sam za niem się sadowił.
Stary, którego psy szarpały, wlokąc je za sobą przybiegł i jęcząc pochwycił go za nogi. Z chaty zawodząca płaczliwie ukazała się niewiasta, ręce łamiąc nad głową i wyjąc nieludzkim jękiem.
Wszystkiego tego chłopak nie słyszał, koniowi ściągając wodze i już do wrót się mając z dziewczyną.
Wtem we wrotach nagle jeździec się ukazał.
Człek był stary na silnym koniu, w prostej opończy z głową nieokrytą. Przez plecy miał sznur z trąbą myśliwską z prostego rogu.
Siwe włosy wiatr mu porozrzucał i na ramiona i czoło rozsypał. Twarz bladą miał jak trup, oczy zagasłe a straszne, czoło pomarszczone w grube wały — pierś szeroką, dyszącą. Siłę w nim czuć było wielką i moc jakąś, taką, że gdy się jego oczy z wejrzeniem chłopca spotkały — czerwony, oszalały panicz zbladł, zęby mu się ścięły jakby zgrzytał.
— Szatan cię tu przyniósł, Wojusz! — zakrzyczał nagle wściekając się ze złości i próżno usiłując się wrotami wymknąć z dziewczyną.
Wojusz w poprzek ich stał jak mur, mówić jeszcze nie mogąc dyszał, a choć nie mówił, oddechem tym był groźny — wrzało w nim.