Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stron widać było ciągnące kupki zbrojne, podążające ku dworowi. Niektóre się już były na podgrodziu porozkładały obozami, jakby dla nich w środku miejsca zabrakło.
Widok to był tak niezwykły, że i Pawlik mu się zdumiał.
— Patrzno? co to jest? — zawołał. — Co to tam za ludzie naszli?
— Widzęć, ale, Bóg skarż, nie wiem jacy — odparł cały już tem zjawiskiem zajęty i niespokojny Wojusz. — Przecieżem niedawno z gródka wyjechał, niespodziewauo[1] się tam nikogo; o nikim słuchu nie było. To są jakieś zbrojne kupy!
W Pawliku krew zagrała, oczy mu się zaiskrzyły, nie mówił nic. Stary odgadł, że mu się do tych orężnych chciało...
Na rękę też było chłopcu, iż na gródku coś zaszło, co porządek pomięszało i mogło dać o nim zapomnieć. Wojusz tak był zdziwiony i zmięszany tem, że chłopcu przestał czynić wymówki i zapomniał go karcić.
Ze zmarszczonemi jechał brwiami, myśląc a zgadując, co się stać mogło, iż na starego Jazdona tak najechano.

Jazdon ów, Półkoza, możny sobie pan, za Kaźmierza i Leszka w radzie książęcej i na wojnach sławny, do Baronów i Comesów się liczył, póki stało siły około dworu i wojska się zaprzątając.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – niespodziewano.