Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wartę i Łabę niemal, książątek siedziało Piastowiczów różnych, poniemczałych, podziczałych, kłótliwych tyle, że ich i policzyć było trudno...
Jeden drugiemu ziemi zazdrościł, grody najeżdżał, powiaty obrywał... Chwytali się po kościołach na modlitwie, jeden drugiego — sadzali do więzień, nietylko sami, ale żony i dzieci, zabijali się i mordowali o dziedzictwa, do których prawa rościli. Nie ten, to ów wojował i wichrzył.
Nie stało tych waśni domowych, najeżdżała Ruś, napadali Prusacy, Jaćwieże, Litwa, Połowcy. — Nie było ani dnia spokoju, chyba w takich kątach, do których przez błota, moczary i puszcze dostać się nie było podobna[1] A Przemanków taki był, mówili ludzie, że siedział, jak u Boga za pazuchą.
Podjechawszy pod gród, gdy Wojusz się począł rozpatrywać w tych kupach, pozdrawiali go przybylcy, — widząc, iż domowym być tu musiał...
Ludzie stali wszystko zbrojni mocno, jak na wyprawę gotowi, ale strwożeni jacyś i niebutni.
Kładli się opieszale, niby obozem, jakby nie wierzyli, że tu długo potrwają.
Już do wrót otwartych podjeżdżając, stary Wojusz, oczyma rzuciwszy po tych, co go, Boga chwaląc, witali, poznał podeszłego, jak on, rycerskiego człeka, z którym niegdy razem w polu bywał — Rokitę.

Huknęli do siebie zdala. Sowa stanął.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.