Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

martwy — i co się już ze mną działo, — nie pamiętam.
Gdym do przytomności przyszedł, poczułem boleści wielkie i kłócia.. Całego mnie już mrówki czarne obsiadły. Chciałem wstać, alem siły nie miał, dopiero nierychło ostatek jej dobywszy ruszyłem się zgartując z siebie to plugastwo całemi dłońmi, z twarzy, z szyi, z rąk, z ciała, bo wszędzie się już rozlazły. Nimem się otarł i wyrwał, namęczyłem się nie mało.
Szczęściem że obok woda była, choć jak lód zimna, w której obmywszy się, odzienie zrzuciwszy, potem wdziawszy je znowu, orzeźwiałem jakoś. Począłem się rozpatrywać po lesie i nierychłom poznał gdziem był... Na uroczysku Wąsoczem, z któregom już drogę wiedział.
A no — gdzie iść? kędy była ta szarańcza? gdzie jej nie było? kędy uciekać??
Głód począł mnie trapić straszny, którego nie było czem ukoić. Bóg łaskaw, żem na grzyby jakieś natrafił, któremim życie podtrzymał, potem pączki młode gryząc. Same mnie nogi niosły ku Rządzinom.
Gdym z lasu wyszedłszy spojrzał na znaną okolicę, ręcem załamał.
Wsi, gdzie stała, nie było śladu, kościoła jedna ściana okopcona sterczała, na polach wkoło żywego ducha. Nie zostawili po sobie nic, ino zgli-