Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 082.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

snująca się po korytarzach, po kościele, po barłogach najwstrętliwszego ubóstwa, którego plugawe rany całowała z rozkoszą — żyła już tylko jakimś cudownym nadziemskim żywotem.
Nie miała nigdy spoczynku, nie znała łoża, nie siadała do stołu, żyć się zdawała niczem, krwią własną, siłą woli. Nocą znajdowano ją w kościele na extatycznej modlitwie, dniem albo wymiatającą śmiecie klasztorne, lub całującą ślady sióstr i pijącą wodę, w której się myły.
Pokora jakaś okrutna nad sobą, nadawała jej majestat dziwny.
W twarzy tej zastygłej, martwej, nieporuszającej się niczem, oczy zaiskrzone, śmiałe patrzały tak, jakby człowieka aż do wnętrza duszy jego na wskroś przejrzeć mogły.
I miała tę moc, że go widziała w istocie. Nie jeden raz przychodzącą zakonnicę, gdy oczyma zmierzyła, dobyła z niej, o czem Bóg jeden mógł wiedzieć.
— Idź ztąd — mówiła do strwożonej — idź i spowiadaj się z tego ciężkiego grzechu, którym obrzemieniona tu przychodzisz.
Zawstydzona grzesznica uciekała zasłaniając oczy, rażona tem jasnowidzeniem cudownem.
Gdy Henryk Brodaty, mąż jej, z którym już oddawna nie żyła, nawiedzał ją w Trzebnicy, a zapytywał o śmierć swoją, westchnąwszy radziła mu, ażeby nie wyjeżdżał z Lignicy.