Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niesionym kielichem — chyliły się głowy, robiła cisza, książe Henryk w piersi uderzył, wstał...
Za nim wszyscy ruszyli się z kościoła — godzina była już późna, słońce wstawało.
Cisnęli się za nim ci co jeszcze modlili, gdy w samym już progu stojący książe usłyszał trzask jakiś nad głową swą i kamień z górnego muru nagle spadając legł u nóg jego, tak że kęs szyszaka, który książę wkładał, potrącił[1]. Książe Henryk cofnął się na krok, zbladł trochę.
Pawlik, który tu też stał i patrzał na to, pół głosem odezwał się wesoło.
— Dobra wróżba! kamień padł a nie obraził pana naszego. Czartowska moc go cisnęła, a o Bożą opiekę się rozbiła! I ta, co nas tam czeka w polu, bezsilną będzie...
Książe usłyszawszy to smutnie się uśmiechnął i wdzięcznie spojrzał na śmiałka. Kamień zgruchotany upadkiem, wielki jak spory bochen chleba czarnego leżał u nóg jego — potrącił go ze wzgardą, zszedł z proga i konia kazał podawać.
Kto żyw, pośpieszył za nim.
Na tak zwanem Dobrem Polu nad Nissą szykowały się zastępy.

Pierwszy, który się już był naprzód wydał i był gotowym, gdy książe go oglądać przyjechał, składała różna drużyna, zbierany lud, ry-

  1. Historyczne.