Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 135.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mi para smrodliwa, jakby wyziew zgniłych trupów; oczy jej łzawią i dymią, włos zdaje się szeroko rozpływając obracać w dymy, które się nad pobojowiskiem wloką — kto spojrzy na tę głowę poczwarną, mdleje na siłach; komu do piersi dym od niej zaleci, ten słabnie i pada. Trwoga bezimienna, bezprzyczynna ogarnia serca, biją niespokojne, zmuszają do szalonej ucieczki.
Chorągiew szatańska zda się rosnąć w powietrzu, głowa olbrzymieć, rzekłbyś płaszczem krwi okryła pobojowisko. Dym czy ona ciąży nad wojskiem i gniecie je. Pod fałdami tego złowrogiego proporca zastęp pana Sulisława się chwieje ale walczy... Jeszcze gna i naciera, lecz słabiej coraz. Piersi rycerzy nie mają czem tchnąć, oczy ich nic nie widzą, w uszach tętni tatarski — Surun! i śmiech jakiś jak świst szatana szyderski. — Szyk polski, który się rozpościerał szeroko i odbijał od siebie napływające fale zmniejsza się, zwęża, skupia, maleje, rozbija, niknie. Jeszcze chorągiew jego czerwona podnosi się w powietrzu, ale po nad nią tkwi jakby ją pożreć miała owa głowa olbrzymia dymiąca trującym smrodem, z której śmiech się trupi rozlega... I nic nie widać tylko pluskające czarne fale Tatarów.
Książe Henryk ze swemi mężnie się trzyma, został im na pastwę ostatnią. Dano mu było dla zwiększenia męczarni patrzeć jak ginęli drudzy,