Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rościsław nie przestaje naglić. —
— Naprzód!
Ale ścianą jedną stoją naprzeciw w jedno ciało zbici konie i jeźdźcy tatarscy.. Łyskają im oczy z pod czoła, bieleją zęby w ustach rozwartych, śmieją się policzki kościste.
Wśród tego zastępu, nawet trupy stoją jak żywi, zabite konie, jak kamienie w murze się trzymają. Ani go złamać ni obalić.
— Naprzód! — woła Rościsław i Janicz. — Tną po łbach końskich i ludzkich.. krew tryska.., ale ściana stoi.., wyłomu przebić nie można.
Pawlik, który stał z tyłu, przebija się z koniem przed księcia, ogromny miecz trzymając w ręku. Spuszcza go na obnażony łeb Tatara. Raz uderzył i drugi, koń wyrwał się naprzód sam, uchodząc między ślązaków. Pawlik się rzuca w tą szczerbę, Janicz za nim, Henryk z niemi.
— Naprzód!
Cisną się i sieką.
Cudem jakimś rozstąpiło się tatarstwo a raczej przypadło na ziemię — konie spłoszone wyrwały się, próżnią wśród tłumu ciśnie się Szlązkie książę, a mieczem rąbie co dosięże.
Wśród dymu las, zbawczy las zamajaczał już przed niemi. Suche jego gałęzie zarysowują się w dali.