Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego ból się malował i smutek przejmujący. Do sporu jednak czynnie mięszać się nie chciał.
Zapomniano prawie o starcu, a on zatopiony w myślach, może też równie odbiegł od kapitularza.
Nie było najmniejszej nadziei, aby do porozumienia przyjść mogło.
W końcu nadaremnym sporem wszyscy byli znużeni; otyli ocierali pot z czoła, bladym usta zasychały. Narada skończyła się stanowczem rozłamaniem na dwa stronnictwa nieprzejednane, które sobie wojnę wypowiedziały.
Tymczasem noc nadeszła, kapituła rozpierzchła się rozgorączkowana. Domowa wojna gotowała się w jej łonie.
Gdy jedni spiesznie ztąd wychodzili, rozprawiając jeszcze z sobą głośno w sieniach i podwórzu, coraz śmielej i zuchwalej, ksiądz Jakób pozostał w swej ławce, czapeczkę tylko wdziawszy na głowę.
Wiek jego, rozum, doświadczenie, czyniły go na wszelkie ludzkie słabości wyrozumiałym. Co drugich rozjątrzało, dla niego zwykle wytłomaczonem było. Litował się tylko.
Patrzał na wychodzących, sam już zwolna przygotowując się do wyjścia, gdy ujrzał przed sobą stojącego kanonika Janko, z głową na piersi spuszczoną, rękami na piersiach skrzyżowanemi.