Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

moje jest zawsze ostatniem! — odparł sucho ksiądz Janko.
I stuknąwszy drzwiami, wyszedł.
Ksiądz Szczepan wziął się za boki, popatrzył za nim, podumał trochę, ale po krótkiej chwili, gdy sługa się wsunął do kapitularza, aby w nim lampki pogasić — i on wyszedł w ulicę.
Dziesiątek może drewnianych domów z ogrodami dzieliło budynek kapitulny od dworu, do którego dążył. Można było zdala poznać, że tu ktoś zamożny przemieszkiwał. W podwórzu paliła się beczka smolna, jaką zwyczajnie stawiano tam, gdzie wieczorną dobą goście byli proszeni, a koniom i ludziom w podwórzu przyświecać było potrzeba. Około niej gromadziła się czeladź służebna, konie i wozy. Beczka piwa, do której szli czerpać, służyła do rozrywki i wesoło wykrzykiwały pacholęta z niej obficie czerpiące.
Okna domu jaśniały wszystkie oświecone, a za każdem drzwi otwarciem słychać było rozhowor i śmiechy wybuchające ze wnętrza.
Od kuchen w podwórzu szli ludzie z misami do dworu nieustannie, służba zwijała się raźno. Sieni pełne były psów, które z trudnością ludzie drzwi pilnujący precz mogli odegnać, bo się jak nawykłe dobijały do komnat pańskich i skomlały.
Gdy ks. Szczepan wszedł tu, znalazł wielką izbę już gości pełną. Przeważnie byli to ducho-