Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 193.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna Kinga słuchając, krzyknęła.
— A! straszna to była chwila, jam postradała pamięć z trwogi wielkiej, czułam serca jego bicie, oddech jego żarzący na twarzy — westchnęłam o ocalenie do Boga! W tem Koloman, któregom usiłowała odtrącić, puścił mnie, załamał ręce i krzyknął — Boże! jakąż ja dla ciebie czynię ofiarę!
Zapłoniona padłam na ziemię, modląc się i szlochając. Wyszedł. Odtąd nie wdziałam już nigdy tych sukni grzechu...
Siostro moja — i ty tak czynić musisz, abyś nie znikomą pięknościa[1], ale cnotą twą stała się mężowi drogą.
— Królowo moja — odparła Kinga. — Ty wiesz! Już on raz odepchnął mnie gniewny i porzucić chciał — już byłam raz w klasztorze... i u tego portu byłabym została — ale nie o moją jedną szło mi duszę.. Na to nas Bóg związał ślubem małżeńskim, abym go prowadziła do światła! abyśmy razem zyskali wieczną szczęśliwość!
Długie życie, długą walkę mam przed sobą.
— A dla mnie ona z jutrem się kończy! Jutro, — zawołała radosnym, ale już słabym głosem królowa Salomea — Jutro! Bóg mnie do siebie powoła.

Całą noc spędziła Kinga przy łożu królowej, która, jakby w oczekiwaniu przyjścia oblubieńca, gotując się na gody — to drżała radością nad-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pięknością.