Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W tym myśliwskim zawodzie książę szedł na wyprzódki z Biskupem, który nie zważał wcale, że ta zabawa stanowi jego wcale nieprzystała a nawet prawem była wzbronioną. Szły o lepszą psy księdza Pawła z psiarnią książęcą, a Biskup głośno się chlubił, iż gończe jego sprawniejsze były. I to może po trosze zniechęcało doń księcia, który o swoje był zazdrosny.
Dzień ten tak smutny a poważny, wcale nie usposabiał do płochej rozmowy, Biskup wszakże naumyślnie może dla okazania jak mało dba o ludzkie języki, od niechcenia ozwał się półgłosem, iż jesień tegoroczna sprzyjała łowom, że wiele po niej obiecywał sobie.
Książe spojrzał nań zimno, prawie wzgardliwie.
Stali dosyć blizko siebie.
— Sądzę, — rzekł cichym głosem Bolesław — iż obowiązki powołania nie dadzą wam często zaglądać do lasu.
Ksiądz Paweł uśmiechnął się na to.
— Nie większa moja diecezja — rzekł — od waszego księztwa... Umiem pogodzić to co Bogu należne z tem, co mnie potrzebne...
Zbyt długo nawykłem do swobody, abym jej miał sobie nagle ukrócić... Księża też ludźmi są, a inni Biskupi nie tylko na łowy, i na wojnę chodzą... Znajdzie się czas na wszystko...