Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 214.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, mówże! co ty na to? psie jakiś!
— Ja? Ot nic — rzekł Werchaniec — myślę o lesie od Bukowej, bo do niego też chłapeć pola i łąki należeć musi, bez tego granica zła...
— Niech cię szatan z twą chciwością — krzyknął Biskup, pole i łąka do Cystersów należą.
— A Cystersi są w naszej mocy.. — rzekł spokojnie ochmistrz. — Nakażecie im milczeć. Oni łąki i pola nie spasają, ni uprawiają, co im po nich. Dam dziesięcinę z wiatru co po polu chodzi!
Targ ten o cudze pole już był dla Biskupa oznaką, że Werchaniec wziął jego sprawę do serca. Dojechali do dworu, nie mówiąc więcej, a ledwie z wozu skoczywszy ochmistrz, natychmiast pobiegł do żony.
Mieszkała ona jako ochmistrzyni nad czeladzią przy dworcu samym, służbę niewieścią mając pod sobą. Działo się jej dobrze, wiedziano, co mogła i duchowni nawet kłaniali się jej nizko. Ona najlepiej wszystkich tu znała, odgadywała słabość każdego, i rozkazywała jako chciała.
Izby, które Zonia Werchańcowa zajmowała, nieznającego jej mogły w błąd wprowadzić, gdyż całe były zawieszone, upstrzone, przyozdobione świętościami.
Krzyżów, obrazków, kropielnic, relikwiarzy-