Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 220.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i poszła poważnym do wozu krokiem. Wóz z nią potoczył się do Skały.
Nie było żadną osobliwością gdy tam kto przybył o którejkolwiek dnia godzinie. Tłumy się cisnęły do świeżo zbudowanej kaplicy, w której ciało za błogosławioną uważanej królowej Salomei spoczywało. Przybycie niewiasty z Krakowa nie zwróciło niczyjego oka.
Poszła naprzód Zonia pomodlić się u grobu, chcąc skorzystać z tej sposobności, aby i grzechy swe polecić tak potężnej orędowniczce. Z kościoła potem wcisnęła się do furty, prosząc o rozmowę z matką Klarą. Choć to jej przychodziło z trudnością, bo w domu zwykła była bardzo zuchwale występować, tu przybrała poważną i skromną postać. Popatrzała okiem znawczyni na starą i surową matkę, pocałowała ją w rękę pomarszczoną i poczęła od tego, że daleką krewnę miała tu w klasztorze, sierotę, której nigdy nie widziała, a zobaczyćby ją pragnęła i pomówić z nią. Pytana, kto była Werchańcowa, nie przyznała się wcale do biskupiego dworu. Splotła co się jej zdało. Matka nic się nie domyślając, sama ją poprowadziła do celi Biety, która siedząc zadumana, właśnie siatkę do kościoła wiązała.
Gdy na próg wszedłszy ujrzała ją, usta jej aż pobielały ze złości, tak piękności zazdrosną była. Cóż to dopiero będzie, gdy się ona przystroi? rzekła w duchu.