Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A tym czasem — przerwał mu Żegota — on się będzie niecnotą swą urągał nam i tę stolicę kalał, na której święci siedzieli.
Książe dał znak ręką.
— Dość — rzekł.
Spostrzegł był przez drzwi otwarte zbliżającą się księżnę Kingę, której dwie podeszłe niewiasty, prawie po zakonnemu ubrane towarzyszyły. Pospieszył naprzeciw niej, rozstąpili się wszyscy z poszanowaniem. Szła pobożna pani z oczyma spuszczonemi, bojaźliwa, trwożna, smętna. Na powitanie mężowi nie podała czoła, choć się żywo i chciwie ku niej przybliżył. Cofnęła się przelękła, aby jej nie tknął.
— Z łowów szczęśliwych powracam — rzekł książe, — ale doma złe jakieś zastałem wieści.
Spojrzenie księżnej milczenie mu nakazało. Zrozumiał ją, usta mu się zamknęły posłuszne.
Wieczerza stała już pogotowiu, ale Kinga postem ślubowanym dnia tego wymówiła się i razem z towarzyszkami do komnat swoich wróciła.
Przy wieczerzy książe mówić już nie dał o niczem, tylko o myśliwstwie — ale co po cichu między sobą szeptano, odgadnąć było łatwo.
Wnet potem Bolesław z lektorem i kapelanem udał się na modlitwę[1], które długo codzień trwały.
Żegota i Otto szli do izb swoich na zamku.

Na tym cichym i pobożnym dworze dwaj To-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – modlitwy.