Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzieć ją można, ale się do niej dostać, nie — odparł Alte. Stróżów tam koło niej dość, bab i starych siepaczy.
— E! — zawołał Toporczyk. — Biskup ci ją skradł z klasztoru, godziło by się odebrać mu ją gwałtem nazad i mniszkom dać!
— O! o! — wykrzyknął Pełka. — Ma on siłę! Nie da jej! a gotów się i drugi raz do klasztoru włamać... To nie nasza sprawa!
Nazajutrz po długiem biesiadowaniu u Toporczyków, ponieważ dzień był spoczynku po łowach, obaj bracia na zwiady poszli.
Wykradzenie zakonnicy, choć niektórzy dla sromu taić je chcieli i zaprzeczali mu, znanem już było w mieście całem. Mówiono o niem wszędzie, ale nigdzie takiego nie wywołało oburzenia, jak w części duchowieństwa kapitułę składającego.
Kanonik Janko zachorował z bólu, stary ks. Jakób ze Skarzeszowa gorzkiemi płakał łzami, inni się rwali do Rzymu bodaj pieszo na skargę, inni naprzód do Gniezna.
Tym czasem, jakby na urągowisko z tej wrzawy, widywano codzień Biskupa z licznym pocztem, ukazującego się po ulicach, śmiało narzucającego oczom ludzkim, wyzywającego swym bezwstydem i dumą.
W tem zuchwalstwie może baczniejsze oko byłoby dostrzegło jakąś trwogę, niepokój sumie-