Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie miano dowodów żadnych, by sprawę ogólną zdradzał, a jednak przeczucie jakieś mówiło, że go się strzedz należało.
Ksiądz Janko mianował go wprost przecherą, inni bronili. Był to człowiek pokorny, godzący się na wszystko, nie sprzeciwiający nikomu; pomimo małomówności, wciskający się ciekawie gdziekolwiek była jaka narada, gdzie się coś dowiedzieć, posłyszeć było można. I działa się potem rzecz dziwna, bo choć narady odbywano w poufnem kółku, Biskup o ich skutku, nawet o słowach wyrzeczonych i sposobie przemawiania każdego, był doskonale uwiadomiony.
Nie podpatrzono dotąd by ks. Jeremi chadzał do Biskupa, przecież nie bardzo mu ufano.
Ksiądz Janko, który tu zawołał innych członków kapituły, jednako myślących, osiągnąwszy cel swój, a widząc nadchodzący wieczór, gdy już duchownym bez światła i chłopca na ulicach samym się ukazywać nie godziło — zabierał się do wyjścia. Inni też księdza Jakóba żegnali.
Janko jednak po namyśle został dłużej trochę, bo i gospodarz coś mu szepnął do ucha.
W izbie zupełnie się zrobiło ciemno, tylko od śniegu w ulicy leżącego, trochę odbitego blasku przez okienko wpadało.
Zgarbiony starowina, prawie tego wieku co ksiądz Jakób, wszedł mu lampkę zapalić.
Ręce, które trzymał w rękawach kożuszka